Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 513.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

moję, ukazała się wielka łza. Powściągnęła ją przecież szybko i, jakby zawstydzona, czy niezadowolona okazaném na chwilę rozrzewnieniem, dodała gniewnym niemal tonem:
— Niechże pan będzie łaskaw powié mu, żeby szanował się choć trochę, żeby choć trochę odpoczął i pozwolił mi gotować mu codzień zdrowe i posilne potrawy. Już ja mówię o tém i mówię, i proszę, i łaję, bo człowiekowi cierpliwości nieraz braknie... cóż pocznę, kiedy nie słucha... z wielkim gwałtem wymogłam na nim, aby codzień pił kawę... dawniéj nie szkodziło mu to tyle... młodszym był, ale teraz... jeżeli to zabijanie się dłużéj potrwa, to i będzie prędko po wszystkiém... ani obejrzy się, jak w grób wlezie.
Mowa jéj zaczynała być bezładną. Za każdém prawie wymówioném słowem, oglądała się w stronę kilkorga dzieci, które, hałasując na dziedzińcu, przysuwały się ku niéj coraz bliżej ze złośliwemi zaczepnemi minami. Przewidywała jednę z tych napaści, które spotykały ją widać w każdéj dnia porze i na każdém miejscu; oczy jéj błyskały coraz bużliwiéj.
— Niech pan nie uważa na te bębny — mówiła, szybko głową wskazując dzieci — ze mnie to one śmieją się, i mnie te figi i języki pokazują... Matki je tego powyuczały, ażeby mi dokuczyć... staram się téż w dzień jak najrzadziéj wychodzić z domu, a po sprawunki idę, bardzo rano, kiedy te widźmy i bachory