Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze iść, to-by tak buchnął... ot, naprzykład, jak ze stołu. Mnie nawet dziwi to wielce, że słońce nigdy nie spadnie i nie stłucze się.
— Aha! — tryumfującym głosem zawołała Marcysia, — bo jego tam morze czeka, na ręce bierze i do kołyski niesie.
Władek myślał chwilę.
— Dobrze jemu, temu słońcu, — rzekł, — mnie nikt do kołyski żadnéj nie zanosił...
— A twoja matka nie zanosiła?
Chłopiec pochylił się tak nizko nad brzegiem sadzawki, iż zdawało się, że mówi nie do Marcysi, ale do wody.
— Moję matkę na mogiłki (cmentarz) zanieśli, jak tylko ja urodziłem się...
— A ojciec twój nie zanosił? — pytała daléj Marcysia.
Władek znowu mówił do wody:
— On mnie nigdy nie nosił, tylko wziął i zaraz do ciotki tu przywiózł...
— A ciotka nie zanosiła?
Władek podniósł twarz z nad wody i pięść ścisnął.
— Ona-by mnie nosiła! wiedźma ta! ona tylko krzyczéć, łajać i szturchać umié!
I nagle zapytał:
— A twoja matka nosi ciebie do kołyski?
— Czasami nosi, — odpowiedziała, — i tak całuje...
Urwała i cichutkim szeptem dodała po chwili: