Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i rośnie... a śliczna, a rozumna... a co z niéj będzie, jeżeli ja z sobą nie zrobię czego... Ot! przyszedł moment, że zrobić muszę... ale tutaj... gdzie szynk co krok, a znajomych pełno, a ludzie wstydem moim w oczy mnie kolą... nie sposób! Trzeba mi ztąd precz... na wieś, pod Boże niebo... tam dzień za dniem potoczy się jednostajnie... a cicho... a nędza w oczy nie zajrzy i serca nic nie zgryzie... ja na wsi urodzona i wyhodowana... jak las zobaczę i trawę zieloną, i ruczaj jaki na łące... to może... może... Pan Bóg zlituje się i moc da!...
Mówiła to ze wzruszeniem szczerém i silném. Oddychała prędko, ręce splatała u piersi, a twarz jéj cała była w ogniu i łzach.
Wierzbowa patrzała na nią z coraz większą ciekawością, i z coraz zjadliwszym uśmiechem w oczach i na wydatnych, pomarszczonych, wargach.
— No, no! — zaczęła, kiwając głową, — probujcie... probujcie... ja zarekomenduję... czemuż-by nie? jeżeli obiecujecie, że nie zrobicie mi przed tém państwem wstydu i szkody. Ale musicie mi zadatek swój oddać caluteńki...
— Tylko sobie trzewiki kupię, bo przecież nie mogę w służbę iść boso, — z nieśmiałością wtrąciła Elżbietka.
— Co tam, trzewiki! już ja wam swoje dam... nadnoszone trochę, ale dobre będą... Oddacie mi za