Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzielił się z towarzyszką. Jedząc przysmaki te, Marcysia uspakajała się zupełnie, i czasem, ze zdumieniem, spostrzegała na nogach towarzysza stare, lecz nieobecne tam wprzódy, obuwie, albo na plecach jego zniszczoną, lecz zawsze od zwykłego spencerka porządniejszą surducinę.
— Buty! — mówiła, wskazując na stopy towarzysza.
— Aha! — odpowiedział Władek, — stryj kazał swojéj żonie, żeby mnie dała te buty, co ich najmłodszy syn nie donosił!
— I to dał? — spytała, pokazując niedojedzone cukierki lub ciastka.
— Ej, nie! to ja sam sobie dał! Kucharz niósł do cukierni i na stole postawił, a ja ze stołu cap! i ściągnąłem.
— A jeść dał?
— Aj! aj! u nich takie smaczne jedzenie! mięsa dali i chleba z masłem...
— A bili?
— Nie, tylko wtedy na ulicy, potém już nie bili. Tylko stryj bardzo łajał, że ja urwis i ulicznik jestem. Powiedział, że mnie od ciotki odbierze i do siebie weźmie, ale żona jego zaczęła krzyczéć, że u nich i tak dużo dzieci jest...
— Dużo dzieci? — z zajęciem przerwała Marcysia.
— Dużo; trzech chłopców i dwie dziewczyny. Chłopcy do szkół chodzą, a dziewczyny gdyby lalki.
— A tam byłeś? — zapytała dziewczynka.