Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

aż zgasł czerwony promień, wijący się po twarzy jéj i źrenicach, zgasły i zczerniały krzyże i okna miejskie, i całe miasto, jak długa, wyzębiona czarna plama, rozpostarło się na tle stojących za nim szkarłatnych obłoków. Wtedy zwróciła się szybko na ścieżkę w dół biegnącą, i znikła w głębi jaru, gdzie długo, długo w noc, wśród głuchych szelestów drzew i lekkich plusków wody, słychać było głębokie, przeciągłe dziecięce szlochania.
Nazajutrz, o wschodzie słońca, Marcysia biegła przez most do miasta. Nie znać już było całonocnego płaczu na twarzy jéj, którą umyła snadź w chłodnéj wodzie sadzawki, i którą różowiły blaski powstającego dnia. Przebiegła most, kilka ulic, i zdyszana, uśmiechnięta, stanęła przed drzwiami cukierni. Wznosiły się one nad chodnikiem kilku wschodami. Dziewczynka wskoczyła na nie, wspinając się na palce, przyłożyła twarz do szerokiéj szyby, i aż zadrżała z radości.
Nad głową jéj przeraźliwie zajęczał dzwonek, drzwi otworzyły się i na progu stanął Władek... jakże zmieniony! Miał na sobie porządne ubranie z szarego sukna, nowe prawie buty i brudnawą, lecz czerwoną jeszcze, chustkę na szyi.
— Czegoś ty tu przyszła? — zaczął, spychając dziewczynkę ze wschodków na chodnik, a ztamtąd jeszcze uprowadzając co prędzéj ku bramie, — czegoś ty tu przyleciała? Stryj powiedział, że kiedy zobaczy