Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

włosy jéj sterczały we wsze strony dokoła twarzy wielkiéj, zaspanéj, zwisającéj grubemi marszczkami.
— Gdzieżeś latała? ty, włóczęgo! nic dobrego! — krzyknęła. — Czemu woda nie przyniesiona! Do miasta mi trzeba a nie mam czém umyć się, ani herbaty ugotować? Leć mi po wodę! prędzéj!
Pod grożącą jéj, ściśniętą pięścią staréj, Marcysia wpadła do chaty, i w mgnieniu oka ukazawszy się znowu z dzbankiem w ręku, pobiegła brzegiem jaru daleko, potém spuściła się nizko w dół, kędy ze źwirowatéj głębokiéj rozpadliny tryskała i po kamykach z szumem zbiegała wązka nić strumienia. Usiadła tam na osłonecznionéj trawie i nastawiwszy dzbanek pod zbiegającą po źwirze wodę, patrzała, jak wielkie krople, uderzając o kamienie, rozpryskiwały się w srebrne pyły. Nad rozpadliną szumiało kilka karłowatych sosenek, a po chwili załopotały tam skrzydła ptasie. Marcysia podniosła głowę, zasmucona twarz jéj błysnęła radością. Różowy gołąb’ kołysał się na gałęzi nizkiéj sosny i wyciągając głowę spoglądał na nią z góry. Rzuciła dzbanek na źwir, wyciągnęła ku niemu obie ręce i zaczęła go wołać, a gdy ptak, posłuszny znajomemu i przyjaznemu głosowi, zleciał na jéj ramię, przytuliła go do piersi i, z ustami przyciśniętemi do jego skrzydeł, kołysała go jak dziecię, szepcąc długo:
— Lubusiu! oj, Lubusiu! Niéma Władka! niéma! niéma! niéma!