Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wracała, dzban napełniony wodą, był tak ciężki, że niosące go ramię jéj uginało się aż prawie ku ziemi, a na policzki wystąpiły rumieńce wysilenia. Nad nią, niżéj, to znowu wyżéj, leciał gołąb’. Spoglądała ku niemu od chwili do chwili i uśmiechała się.
W godzinę potém, Wierzbowa ubrana już w zwykłą swą kwiecistą wełnianą suknią, dużą chustę i biały czepiec, wyszła do miasta, a wnet po wyjściu jéj Marcysia otworzyła na oścież jedno z okienek chaty. Przez okienko to można było widzieć ją krzątającą się w ciemnawém, okopconém wnętrzu izby, zamiatającą podłogę ogromną miotłą, ścielącą łóżko, rozniecającą ogień i przystawiającą do niego garnek z wodą i ziemniakami. Na stole stała szklanka z niedopitą przez Wierzbową herbatą, i leżały resztki nie dojedzonéj bułki. Na oknie siedział Lubuś, dziobiąc garstkę grochu i okruchy chleba. Marcysia spełniła gospodarskie czynności, w które się już była przez rok ubiegły wprawiła, a potém wyszła do ogródka, usiadła na zagonie i pléć poczęła warzywo. Lubuś poleciał za nią. Pieląc, dziewczynka wzdychała często i wstrząsała głową. Wkoło niéj szczebiotało ptactwo a w oddali, za rzeką, gwarzyło i szumiało miasto. Od chwili do chwili podnosiła głowę i przechylała ją w stronę miasta. Zdawało się, że w gwar i szum, dolatujący ztamtąd, wsłuchiwała się z natężeniem. Myślała może, iż zdoła wśród tysięcy zmieszanych tam głosów rozróżnić głos przyjaciela...