Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze! będę! — odpowiedziała z cicha.
— A teraz, — dodał Władek, — idź do swojéj roboty... ja tu muszę z Frankiem pomówić o ważnym interesie i nie trzeba, żeby, szukając ciebie, mnie tu zobaczyli...
Odeszła i widziała z daleka, jak, ukryci za drzewami i wysokim płotem, dwaj chłopcy rozmawiali ze sobą z tajemniczemi i zarazem ożywionemi giestami, naradzając się niby nad czémś i umawiając. Potém Władek przebiegł koło płotu, niedaleko zagonów, śród których stała Marcysia. Wesoły był, oczy mu błyszczały i pogwizdywał z cicha, a spojrzawszy na Marcysię, wykrzywił do niéj twarz i podskoczył w ten sposób, jak to miał zwyczaj czynić, gdy był ulicznikiem i chciał ją do serdecznego śmiechu pobudzić.
Po zachodzie słońca, Marcysia stała długo na moście i, wsparta o jego poręcz, patrzała w głąb’ ulicy. Niebo spochmurniało, w dole z szumem wielkim szeroko rozlana rzeka toczyła białe piany. Koło niéj przechodzili ludzie i mówili, że jutro zapewne rozbiorą i zdejmą most, bo rzeka wciąż przybiera. Ona nic nie słyszała; stała, patrzała i czekała. Zmrok zapadł... przechodzień jakiś przesunął się blizko niéj i usiłował w twarz jéj spojrzéć. Odwróciła się prędko i uciekła.
Biegła na górę i coraz jeszcze oglądała się za siebie.