Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 102.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mi tam! — rzekła.
Usiłowała zapewne przekonać samę siebie, że wrzawa około domu ogrodnika nie miała nic wspólnego z niepokojem jéj, z którego zresztą przyczyn sprawy przed sobą zdać nie mogła. Przez całą noc majaczyły jéj w myśli niezrozumiałe dla niéj słowa Władka, i teraz znowu zjawiły się w jéj pamięci.
— Co on sobie myślał? — szeptała, — czemu on był... taki jakiś? co to będzie? co to będzie?
Drobny, gęsty deszcz jesienny padać zaczął. Weszła do chaty i niebawem wyszła znowu z wiadrami na ramieniu, w staréj chustce, zarzuconéj na głowę.
Niebo było pochmurne, deszcz padał ciągle, to silniejszy, to słabszy; Wierzbowa nie poszła do miasta i Marcysi nie kazała iść na robotę. Dziewczyna, uprzątnąwszy izbę i zgotowawszy śniadanie, postawiła przy piecu balią z wodą, i trochę grubéj odzieży prać zaczęła. Do izby weszła stara kobiéta, trudniąca się roznoszeniem mleka po przedmieściu.
— Czy nie kupicie dziś odrobiny mleka? — zapytała z progu.
— I owszem, — odpowiedziała Wierzbowa, robiąc przy oknie wełnianą pończochę, — dajcie kwaterkę!
Kobiéta weszła, i konewkę z mlékiem przykrytą od deszczu płachtą płócienną, stawiając na ławie, zaczęła:
— A wiecież o nowinie?