Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie wiecież, matko, kto-to był ten drugi?
— Jaki drugi?
— A ten, którego złapali?
Teraz Marcysia pochyliła się nad balią i tak silnie pocierać zaczęła grube szmaty, że aż woda wylewała się przez wszystkie brzegi.
Mleczarka odpowiedziała już z za progu.
— A nie wiem, dobrodziejko, nie wiem. Com zasłyszała, tom powiedziała... więcéj nie wiem. Niech będzie pochwalony...
Odeszła, drzwi chaty zamknęły się; Marcysia nad balią schylona, jęknęła przeciągle. Wierzbowa przenikliwie spojrzała na nią z za okularów, lecz nic nie powiedziała.
Po godzinie prania dziewczyna roznieciła ogień, przystawiła do niego garnki ze strawą i wybiegła z chaty. Stała długo u szczytu, z oczyma wlepionemi w miasto, potém iść ku niemu zaczęła. Wróciła jednak. Piekła ją snadź trwoga jakaś nieokreślona, dręczyły przypuszczenia i domysły straszne; lecz nie wiedziała, ani gdzie jest ten, o którego lękała się, ani gdzie go w dużém i ludném mieście szukać miała. Wróciła do chaty, blada jak płótno, strawy obiadowéj ani tknęła, a kiedy Wierzbowa, spoglądając na nią z pod oka, zajadała obiad, zwróciła się twarzą ku otworowi pieca i osłupiałem okiem patrzała w płomień. Ręce jéj drżały, chwilami wstrząsała się cała od stóp do głowy, uderzana, niby prądem elektrycz-