Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ratujcie go! jeżeli w Boga wierzycie, ratujcie! do turmy go poprowadzili... za temi drzwiami przeklętemi posadzili... oj!
Schwyciła się za serce, wyprostowała się, i w téj chwili dopiéro spostrzegła matkę. Nie wiadomo, czy poznała ją od razu, czy w umyśle jéj mignęło tylko mętne przypomnienie dawnych rysów matczynych, ale umilkła i szeroko oczy otworzyła.
Elżbietka ogarniała ją trzęsącemi się ramionami.
— To ja, doniu moja, — mówiła, — ot widzisz... to ja... powróciłam do ciebie... No, obejmij-że mnie rączkami swojemi... przytul do siebie moję główkę biedną... oj! nawalała się, nawalała główka moja po niedobrym świecie... niech teraz przy doni swojéj minutkę odpocznie...
Przyłożyła pomarszczoną, rozczerwienioną twarz swą do twarzy córki, i ustami, ziejącemi zapachem wódki, ust jéj szukała. Ale dziewczyna odskoczyła gwałtownie, przyparła się plecami do ściany, i wpatrzyła się w nią wzrokiem przerażonym, rozjątrzonym, ponurym. Elżbietka zbliżała się znowu do niéj. Na nieprzytomnéj twarzy jéj zjawiło się coś, jakby żal, jakby usilna praca myśli i pamięci. Zaczęła kiwać głową, i kilka razy uderzyła się w piersi.
— Nie dotrzymałam, doniu, — wołała, — nie dotrzymałam obietnicy, którą tobie i Panu Bogu zrobiłam... Chciałam poprawić się i... nawrócić się... i nie mogłam... Przeklęta wódka ciągnęła i ciągnęła