Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 174.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

całém swém ubraniu, a spostrzegłszy na przedzie sukni zacerowaną dziurę, zakryła ją końcem zwisającéj od pasa wstążki, który przymocowała szpilką. Nakoniec usiadła znowu na kanapie i, zdyszana nieco, utkwiła wzrok we drzwiach wchodowych domu, od ulicy stojącego. Blady lecz świeży rumieniec wybił się na jéj policzki, oczy rozbłysły wyrazem przyjemnego oczekiwania, odmłodniała jeszcze o lat dziesięć.
Po kwadransie, oszklone i bronzową klamką świecące, drzwi otworzyły się, a młody, wysoki, zgrabny mężczyzna, który z nich wyszedł, przebył szybko dziedziniec, paltot, od niechcenia na ramionach zarzucony, umieścił w małych sionkach, na staréj, dnem do góry przewróconéj beczce, i ukazał się w mieszkaniu wdowy. Był to dwudziestokilko-letni przystojny chłopak, z nizkiém czołem, ale w migdał wykrojonemi, pięknemi oczyma, które, jakkolwiek dość bezmyślne, błyszczały pewnym rodzajem ożywienia i sprytu, z płowym, ładnym wąsikiem i eleganckim kapeluszem, a zarazem liliową, zmiętą, rękawiczką w ręce.
Bon jour, ma tante! — zawołał, wchodząc.
Bon jour! bon jour! — pieszczotliwym prawie głosem odpowiedziała gospodyni mieszkania, i wyciągnęła do gościa piękną rękę swą, którą on, wymownie w twarz jéj patrząc, z uszanowaniem ucałował. Ukazując mu miejsce obok siebie, z błyszczącym wzrokiem i żywemi giestami mówić zaczęła: