Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? Czy nie mówiłam, że za tym motłochem, porządnym ludziom teraz ani nosa za okno wyścibić nie można! Gdzie obrócisz się, wszędzie tém pospólstwem świat zanieczyszczony. I poco to?.. to... to... to... tu przyszło? poco to... to... to żyje na świecie? Po to chyba, żeby nam w drogę włazić!
— Może-by lepiéj nie iść! — jęknęła Rozalia.
— O, idźmy! idźmy! — błagalnie składając ręce, prosiła pani Emma. — Tam tak bawią się... i Staś już jest... widziałam, jak przyjechał...
— Stasieczek kochany! — szepnęła Rózia, ale wnet dodała — moja mamciu, ja boję się, żeby mamci nie wyszturchali...
— Nie doczekanie ich! ja ich wyszturcham! rozstąpią się tu oni przede mną! — z gniewem sięgającym pasyi zawołała stara i zaczęła znowu iść na przód, krok jéj stał się silniejszym jeszcze, zamaszystszym niż przedtém, kija już nie spuszczała ku ziemi, ale trzymała go przed sobą na podobieństwo bagnetu; — w oczach jéj błyszczała niewysłowiona wzgarda. Zbliżywszy się do wielostopniowego muru pleców, dzielącego ją z oświetlonemi oknami, zawołała gromkim głosem. — Proszę o drogę!
Naturalnie, nikt ani myślał być posłusznym.
— Proszę tu nas przepuścić! proszę zaraz nas tu przepuścić! doniośléj jeszcze powtórzyła.
Za całą odpowiedź, w tłumie odzywały się szepty.
— Patrzajcie! patrzajcie! patrzajcie! O! o! jak