Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cząłem panią bardzo szanować i cenić... a potém takie mię kochanie wzięło...
Ona tym samym co wprzódy głosem, wymówiła:
— Ja panu wdzięczną jestem... bo to piérwszy raz w mojém życiu...
— To niechże się pani zdecyduje! poco zwlekać! — zawołał; — ja gotów do ołtarza choćby jutro...
Wstrząsnęła przecząco głową.
— Nie mogę jeszcze — odpowiedziała.
Milczał chwilę.
— No, rozumiem, rozumiem — rzekł; — matkę przygotować trzeba i uprosić, a do tego i saméj przyzwyczaić się do myśli, że pańska córka z takim, jak ja...
— Nie! nie! — zawołała gwałtownie.
On zrozumiał snadź, że krótkim wykrzyknikiem zaprzeczała temu, iż jéj oswajać się trzeba było z myślą o takim, jak on, człowieku. Wziął rękę jéj i zamknął ją w obu swych dłoniach.
— Rozumiem — rzekł — dziękuję. Nie będę nastawał, ani pytał się o nic. Będę czekał. Wszystko jedno... muszę jeszcze ze dwa miesiące w Ongrodzie przebyć, dopóki kamienicy nie skończę... podjąłem się i robotników aż do jesieni nająłem... Będę cierpliwie czekał.
Teraz ona szepnęła:
— Dziękuję.
Chciała odebrać mu rękę swoję, ale on jéj nie puścił i, z lekka głaszcząc ją dłonią, mówił z cicha: