Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 259.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? a co? — pytał ciekawie, — uprosiłaś? zgodziła się? mogę tam iść?
Z właściwą sobie gwałtownością i z wybuchem płaczu porwała go za ręce.
— Nie zgodziła się... przekląć chce mnie i... ciebie! już zaczęła przeklinać!...
Ogarnął ją ramieniem, przycisnął do piersi i długo milczał. Potém smutnym bardzo głosem zaczął:
— Przekleństwo matki, niebłogosławieństwo Bozkie... nie można! Ja ciebie bez błogosławieństwa matki brać nie mogę. Jaką ona sobie jest, to jest... zawsze to matka, i wreszcie...
Tu ramię jego opadło i podniósł głowę.
— Wreszcie... cóż u licha? a któż to ja taki, złodziéj, pijak, włóczęga, czy co? żeby aż przeklinać mię za to, żem dziewczynę ukochał i za żonkę ją biorę!...
Ona nie odpowiedziała nic i, cicha, zesztywniała, usunęła się o parę kroków.
— Próbowała-żeś wszystkiego? — zapytał po chwili, — prosiłaś? perswadowałaś? mówiłaś, że mam dobry kawałek chleba dla ciebie, i nawet dla niéj? Niech u ludzi się spyta? niech mi termin naznaczy, żeby poznać się zemną? na wszystko zgodzę się... tylko nie na przeklinanie!
Milczała.
— To już nam ze sobą i pożegnać się wypadnie.
Załkała głośno, on znowu ją do piersi swéj przycisnął.