Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 403.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju. Gdy usiadła znowu, wydawała się zupełnie spokojną. Widać było, że długa i ciężka wprawa nauczyła ją powściągać, ukrywać wrażenia doznawane, i że w téj chwili uczuła potrzebę powściągnięcia ich i ukrycia. Przyciągnęła ku sobie dziecko i, postawiwszy je przed sobą, poważnie zaczęła:
— Moja Julianko! ja dopóki, tylko ztąd się nie wyniosę, opiekować się tobą będę... cóż? czy rada jesteś z tego?
Dziecko, milcząc, obojętnie pocałowało ją znowu w rękę. Była to oznaka wdzięczności pewnéj, ale radości ani czułości nie znać w niéj było. Nie dowierzała i dziwiła się.
Kobieta mówiła daléj:
— Trzeba jednak, trzeba koniecznie, ażebyć nigdy nikomu nie mówiła ani słowa o tém, o czém rozmawiać z sobą będziemy, i jaką ja będę dla ciebie... rozumiész, Julianko?
Dziewczynka twierdząco skinęła głową.
— Nie mów téż nikomu o tém, że ja cię całowałam i pieściłam, pamiętaj nie mów! i jeżeli czasem ja wymówię coś takiego... coś takiego... no! cokolwiek-bym kiedy przy tobie mówiła do ciebie, albo do siebie saméj, albo przez sen... ty nikomu tego nie powtarzaj... rozumiész mię, moje dziecko? nikomu ani słowa! Nie mów téż przed nikim, że ja cię czasem mojém dzieckiem nazywam....
Tu umilkła na chwilę. Można-by myśléć, że głosu