Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 490.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się w Tyrkiewiczu zakochała, na nikogo ani spojrzała nigdy. Czy to nie głupota, proszę pani, i nie ostateczne dziwactwo!
Ona sama potwierdziła to opowiadanie brata.
— Zdarzali się ludzie różni, — mówiła, — i porządni, ale... nie mogłam! Z początku myślałam sobie zawsze: dobrze! pójdę już, pójdę! kącik własny przynajmniéj będę miała, bratu ciężarem przestanę być, bratowéj z oczu zejdę, a może... może téż mię Pan Bóg i własném dzieckiem, aniołkiem jakim, obdarzy... Ale gdy tylko przychodziło do stanowczego słowa, wnet, jakby na zaklęcie, pan Laurenty przed oczyma mi stawał... widzę go, bywało... twarz jego, oczy, uśmiech, jakby żywy stoi przede mną, i taki mię żal, i taka mię tęsknota za nim zdejmuje, że zdaje się, ot już zaraz serce rozedrze się na dwoje... We snach wtedy widywałam go każdéj nocy... a raz, gdy już, już miałam przyrzec temu tam organiście, przyśnił się mi w strasznym niby gniewie i w desperacyi, wyciągnął rękę i takim strasznym głosem krzyknął: „zdrajczyni!” że ze wstydu i żałości aż obudziłam się! Wié pani, że choć nie po różach ja tu chodzę i nie same karmelki zjadam, wcale a wcale nie żałuję, żem wszystkim im dawała harbuza... Gdybym była wyszła za mąż, a Laurenty powrócił, utopiła-bym się z pewnością... Co to jest, pani droga, kiedy człowiek cztery całe lata kocha kogoś duszą i sercem, a potém oczy za nim wypłacze i serce wytęskni... czy