Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 569.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szemrzą senne oddechy i chrapania, z pod pierzyny odzywa się kaszel Liby, kot głośno mruczy, śpiąc obok skurczonego w kącie Enocha; za oknem dnieje, lecz grube chmury zasłaniają niebo, a duże mętne krople deszczu spadają z nich na brudne kamienie podwórka, po którém przelatują długie jęki i pogwizdy wiatru.
Szymszel powstał, przywdział tałes, opasał czoło rzemieniem z tefilą i, wznosząc w górę obie ręce, dziękował Bogu za to, że dał mu, niby drugiemu Jakóbowi, ujrzéć żywemi oczyma anioły swe — i za to, że uczynił go tak bardzo, tak bardzo szczęśliwym...
Szymszel był tém szczęśliwszy, że głębokich a licznych uciech jego nie mąciła żadna troska, żadna boleść, których tyle doświadczają wszyscy, nieobcy uczuciom, noszącym nazwy: humanitaryzm, filantropia, dbałość o sprawy ogółu i t. d. Uczuć tych Szymszel nietylko nie doświadczał, ale nie wiedział nawet, że istnieją na ziemi. Oprócz nauki, któréj oddawał się, dzieci, które kochał, i żony, dla któréj doświadczał uczucia pobłażliwego, jakby litośnego przywiązania — nic na szerokim świecie nie obchodziło go w stopniu najmniejszym.
Ze społeczeństwem, otaczającém szczupły ten krąg, śród którego upływało mu życie, nie miał nigdy stosunków żadnych. Ani znał go, ani znać chciał. Mowy jego nie rozumiał. Nienawiści dla niego żadnéj nie miał i miéć nie mógł, bo nie istniało ono dla