Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   154   —

Niekiedy pan Marceli uśmiechał się blado, i z uspakajającym giestem mówił:
— Nic, nic; zdaje się, że dobrze będzie!
Częściéj jednak wzruszał z wolna ramionami i wymawiał:
— Kto go wié?
Znaczyło to, że potężne fatum nie raczyło jeszcze zrzucić z siebie mglistéj swéj opony; że zatém wyrok, wypisany złotemi nićmi na kołnierzu i rękawach jego ubrania, wyczytać się jeszcze nie dał. Znaczyło to, że po dniu tym nastąpić miały liczne jeszcze dnie, w których pani Aniela zbiegać będzie ze wschodów na spotkanie męża, pytając: — cóż? cóż? i w których pan Marceli, zaledwie dotknąwszy obiadu, po obiedzie nie znajdzie w parogodzinnym śnie odpoczynku i zapomnienia, bo sen spędzą mu z powiek trwożne światełka, błądzące w ostygłych jego źrenicach.
Trwoga ta przecież, którą Ryżyńscy uczuwali przed wypadnięciem z żółtego gniazda pod lazury niebios i pomiędzy kamienie ojczystéj ziemi, była tłem tylko, usianém pomniejszemi może w położeniu ich, niemniéj jednak dolegliwemi niepewnościami. Były to niepewności takie jakich zazwyczaj doświadcza człowiek, wiedzący, iż lada chwila, w osobistą godność jego, w tę zresztą, kto wié? robakom nawet może przyrodzoną właściwość, jaką jest miłość własna, ugodzić może ostrze obelgi. Ludzie wogóle, a zatém i zwierzchnicy biurowi, miewają usposobienia różne,