Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   209   —

Marcelim siedząc, ich téż twarze, jak słońce oblicza słoneczników, ku sobie zwracał.
Był bardzo przystojnym, jakkolwiek przez rok ubiegły bardziéj jeszcze schudł i pobladł. Piękne i delikatne rysy jego okryły się wyrazem życia i ruchliwości, oczy nabrały blasku, giesta energii i pewności siebie, która, w towarzystwie inném, wydawać-by się mogła rubasznością, lecz w otaczającém go kole budziła podziw, zmieszany z uszanowaniem. Mówił wiele o stolicy, o wspaniałościach jéj i różnorodnych stosunkach, lubując się widocznie wrażeniem, które sprawiał na obecnych, a które wyrażało się u pani Anieli szerszym, niż kiedy, pełnym zachwytu uśmiechem, u pana Marcelego — nieśmiałą, lecz pilną uwagą, z jaką go słuchał, u Lusi zaś — gradem zapytań, któremi go obsypywała. Jednak, pomimo swobody téj humoru i niewidywanego w nim dawniéj zadowolenia, od czasu do czasu na powierzchowność jego wybijały się objawy innéj całkiem natury. Zbyt głośny i rubaszny śmiech jego urywał się czasem, czoło chmurniało i zbiegało się pomiędzy brwiami w grube fałdy, oczy nieruchomiały i spuszczały się ku ziemi. W chwilach takich wydawał się srogim, ponurym i o wiele starszym, niż był istotnie. Potém jakby budził się ze snu, podnosił wzrok, uśmiechał się i obu dłońmi burzył, gęste jak las, a długie aż po ramiona, swe włosy. Przyglądając się wciąż synowi, pani Aniela ze śmiechem zawołała: