Do okrągłej dziesiątki jednej zabrakło, ale ośm przyjechało, a że do mnie przyjechały, więc byłam dziewiątą.
Przyjechały do mnie, bo ja wówczas — oho! — miałam skarb! Skarb ten miałam różany i złoty, który nazywa się miłość ludzka.
Nie wiem, za co. Może za młodość, może za wielką żywość, może za to, że serce nosiłam na dłoni, takie gorące, że strumienie cieplika dokoła rozlewało — i od tęcz, które w niem grały roziskrzone.
A może to i nie był skarb rzeczywisty, ale tylko w jego rzeczywistość wiara? Już teraz i nie zdołam w tej mojej pierwszej, bujnej młodości rozróżnić, co było prawdą, a co tylko wiarą, jeszcze przez żadne zmienne albo zimne usta nie zdmuchniętą.
Dość, że wówczas, kiedy zaśmiałam się, wszyscy się śmieli, kiedy zapłakałam, wszyscy przybiegali pytać: Czego? czego? kiedy oddalałam się, wszyscy wołali: nie odchodź! a kiedy zawołałam: przybywajcie! wszyscy przylatywali.
Przez całe przedpołudnie — powóz za powozem, powozik za powozikiem — przed ganek domu zajeżdżają.
Oktunia, zgrabna jak ulana, w amazonce i kapelusiku z piórkiem, jak z angielskiego sztychu zdjęta, konno przyjechała.
Pani hrabina, piękna, silna brunetka, jednę historyę tragiczną za sobą, a drugą przed sobą mająca, dziś wyskoczyła z karety, śmiejąc się i czarne błyski dżetów, które suknie jej okrywały, na wszystkie strony rozsiewając.
Inkę matka przysłała wózkiem jednokonnym, przez chłopa w baraniej czapie powożonym.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/03
Ta strona została uwierzytelniona.