Niewiele przed południem wszystkie byłyśmy już zgromadzone w różowym pokoju.
Salonik nie duży, do większego przylegający i taki różowy, jak młodość moja. Na różowość młodości mojej poczynały wypływać nieśmiało jeszcze pełzające lub szybko przelatujące chmurki, ale w pokoiu firanki u drzwi i okien, obicie na sprzętach, arabeski na ścianach — różowe. Tylko przez dwa okna, z za festonów firanek, szare niebo marcowe i szara mgiełka marcowego deszczyku zaglądały, sprzeczając się z kwiatami. Bo tu i owdzie, na gzemsie kominka, na etażerkach, stołach, pomiędzy białemi kolumienkami, zdobiącemi biurko staroświeckie, w wazonach i wazonikach — rośliny kwitnące. Oprócz kwiatów, na gzemsie kominka jest jeszcze kot czarny, który, u ram wielkiego, męzkiego portretu w kłąb zwinięty, śpi aż chrapie. Przez okna, w szarej mgiełce widać drzewa, drzewa, drzewa, a ponieważ bezlistne są jeszcze, więc śród nich ciemne od wilgoci szlaki alei, alei, alei...
Ciasno dziś w różowym pokoju. Przeciwko zwyczajowi, pośrodku stoi długi stół, a dokoła stołu, na dziewięciu różowych krzesłach siedzimy wszystkie dziewięć, różowe od powitań serdecznych i serdeczniejszego jeszcze nad nie zapału.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/04
Ta strona została uwierzytelniona.