Słowa te, z szerokim gestem ramienia wymówiła najwyższa z pomiędzy nas wzrostem i oczy najsmutniejsze, a czoło najbledsze mająca Klemunia Koniecka. Najpoważniejszą też z pomiędzy nas była może dlatego, że najstarszą, bo miała już lat aż 25. Z drugiego końca — cyfra wieków naszych zamykała się ośmnastu latami ślicznej Inki.
W pokoju pstro, ale na nas pstrocizny żadnej niema, o, nie! Żałoba narodowa. Suknie czarne, ozdoby z dżetu lub polerowanej i kunsztownie wyrabianej stali. Włosów tylko cała gama: od kruczo czarnych, przez różne odcienia złota, do jasnych, jak len.
Zrazu duży był gwarek głosów. Oglądanie materyi, chwalenie, ganienie, narady, zwrócone do mnie zapytania.
— Ile ich uszyć mamy?
Krótko, lecz z dumą odpowiadam.
— Sto.
Aż krzyknęły.
— Tak wiele!
— Daleko więcej trzeba. Części tylko podjęłam się za siebie i za was.
— A no, dobrze! Zrobi się! Szkoda nawet, że nie więcej. Zawiniemy się i dzień, dwa, trzy...
— Tydzień, dwa! — reflektuje Klemunia.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/06
Ta strona została uwierzytelniona.