— Czernisiu, ratuj! Oto baranki!... Sto konfederatek uszyć! Zmiłuj się, zrób tak, aby wystarczyło! Popatrz, pomiarkuj, wymierz, skrój!
Patrzała, miarkowała, na wszystkie strony baranki obracała, milcząc. Zły znak, że milczy. Żaden grek w obraz Pytyi trwożniejszego wzroku nie wlepiał, niż nasz był w tej chwili.
— Cóż? Jak pani Czernicka o tem myśli?
— Co myślisz, Czernisiu?
A ona z zastanowieniem i tonem uroczystym odpowiada.
— Nic nie myślę. I nic teraz ostatecznego nie powiem. Straszyć nie chcę i obiecanek-cacanek nie lubię. Może wystarczy, może nie wystarczy. Dobrze miarkować i wymiarkowywać trzeba. Ale — że zrobię wszystko, co w możności człowieczej jest, o tem panie upewniam, bo przecież to nie dla kogoś tam jednego, ale i dla szczęśliwości publicznej robota.
Lubiła czasem Czernisia mówić górnie i tę „szczęśliwość publiczną“ jakoś tak sama sobie wymyśliła, bo ilekroć dwa te wyrazy wymawiała, stawała się trochę rozrzewnioną i zarazem uroczystą.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.