Wtem — u bocznego stolika zagrzmiało, runęło; jakby się trąba nad gruzami zburzonego Jeruzalemu rozległa.
To Czernisia nos utarła. A potem, przez chwilę jeszcze, wielką chustą łzy, po twarzy ciekące, ocierała.
Aby zasiadaniem do stołu przerwy długiej w robocie nie sprowadzać, śniadanie do różowego pokoju przynieść kazałam. Na późny obiad, to już do sali jadalnej pójdziemy, ale teraz, byle jak, byle co, byle czasu tracić jaknajmniej! Co za szkoda, mój Boże, że człowiek, gdy ma coś lepszego i milszego do roboty, bez jedzenia obejść się nie może! Niech tam w sali jadalnej panowie dziś sami jedzą, a my tutaj, pręciutko. Panom dziś tutaj przychodzić nie wolno, bo swemi żartami, wiecznem swojem sprzeciwianiem się — tylkoby przeszkadzali.
Przyszli jednak. Trzech domowych było i czwarty gość. W przerwie śniadaniowej przyszli, gdy Oktunia, bezkresny tren amazonki swojej podniósłszy, do salonu przyległego wybiegła, przy fortepianie usiadła i silnym sopranem na cały dom zaśpiewała: „Rachelo, kiedy Pan, w dobroci niepojęty..“
Gwar powstał, panowie weszli i śpiewaczkę otoczyli, prosząc, aby jeszcze co zaśpiewała. Więc nastąpiły „Les adieux“ Szuberta i „Bywaj, dziewczę, zdrowe, Oj[czy]zna mię woła“.
A czas uciekał.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.