Gdy tak biedujemy i lamentujemy, główka Marylki Jaroszyńskiej z za ramion naszych się wysuwa... Niewiedzieć zkąd się wzięła, bo z nami tu nie szła i później zapewne cichutko się wsunęła, a teraz aż loczki jej nad czołem od energii trzęsą się i ręce szeroko się rozkładają, gdy ogromnie rezolutnie mówi.
— Jabym jedną połę ucięła — i już!
Skamieniałyśmy, zamarłyśmy z przerażenia, którem propozycya ta nas przejęła, ale potem wskrzesłyśmy i poczęły zamieniać z sobą słowa cichutkie, szybkie, spojrzenia porozumiewawcze, palące... Aż przyszła sekunda, tak, na zegarze czasu zadzwoniła sekunda (jeżeli wogóle zegar jakikolwiek sekundy wydzwania), w której, kilka ust jednogłośnie i z determinacyą jak śmierć stanowczą wyszeptało.
— Wincusiu odkroj połę!
Wezwana, cała w błyskawicach swoich stalowych ozdób i w ognistych wypiekach, które na policzki się jej wybiły, jak jastrząb jaskółkę, jak chart zająca, jak podobno szatan duszę potępioną, futro p. Burakiewicza porwała i już je na stole przedpokojowym rozłożyła, gdy nagle zawachała się...
— Jakże to? tak z wierzchem, z watą, z podszewką razem ciąć?...
Do Czernickiej się zwróciła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.