Przy ostatnich wyrazach rzucił się ku nam ruchem tak gwałtownym, że aż pomimowoli niecośmy się w tył cofnęły, i począł nas jednę po drugiej w ręce całować. Pocałunki te jak wystrzały pistoletowe rozlegały się po przedpokoju a w przestankach głos gruby, chropowaty, w tej chwili czułością jakąś, smutkiem jakimś przejęty mówił:
— Bo to, panie dobrodziejki moje, stary jestem i sam już nie mogę... a syna nie mam... i obcy tu osiadłem, nikomu nieznajomy... tedy nikt mnie nie ufa, nikt odemnie niczego nie żąda... a ja z serca i duszy radbym... czemkolwiek, radbym przyczynić się... służyć...
Już wszystkie nas jedenaście z kolei bo Czernisię i Marylkę także w rękę pocałował, gdy nagła myśl jakaś strzeliła mu do głowy. Znieruchomiał, przez parę sekund oczyma zamyślonemi po nas wodził.
— A może... — zaczął, — może więcej potrzeba... może jeszcze uciąć?...
Ażeśmy się zatrzęsły od zdziwienia i od — tajonej radości. Lecz nie wypada tak odrazu propozycyi zdumiewającej przyjmować! Więceśmy chórem i pojedyńczemi głosami wołały:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.