gę choćby w mróz bez futra... A tu jeszcze piersi i plecy okryte...
Wciągnął na plecy to dziwne ubranie, które tak zupełnie jak niewieście figaro wyglądało, tem tylko od niego się różniąc, że było z rękawami, i że z cięcia, przez nożyce operacyjne zadanego, zwisały mu ku dołowi bajecznie żałosne strzępy waty, sukna i podszewki.
Ale teraz otoczyli go panowie, wszyscy trzej domowi i gość. Gospodarz domu prosił:
— Niech sąsiad będzie łaskaw tak zaraz nie odjeżdża... Może obiad zjemy razem... Konie do stajni niech odejdą...
Nie przez grzeczność, nie przez zwyczajną grzeczność po raz pierwszy do domu swego p. Burakiewicza, jako gościa, zapraszał. W głosie jego czuć było wzruszenie.
A p. Burakiewicza zaprosiny te i ich serdeczność — rzecz dziwna! — nie ucieszyły, lecz zadziwiwszy zrazu, rozlały po nim owszem zasmucenie czy zamyślenie. Ciszej nieco niż mówił zwykle, odpowiedział:
— Dziękuję panu dobrodziejowi, bardzo dziękuję... ale odwykłem... a prawdę powiedziawszy, do takich kompanij i nigdy przyzwyczajony nie byłem... Jak
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Bóg wie kto.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.