biorę... od razu brałem piętnaście... teraz dwadzieśścia... buty z nóg spadają... czasem na balet chodzę... wszyscy mówią: »Pismo bardzo piękne!« My, Glindowie po przezwisku Żelaźni... pradziad na wojny chodził, ojciec, choć siwy, jeszcze za pługiem chodzi... ja pięknie piszę... popatrzajcie, zmiłujcie się... czy to kaligrafia jest, czy litografia? a? Niezdolny, mówią... Jakto? a pismo! zobaczcie tylko... pismo...
— Do dyabelskiej matki idź ty, ze swojem pismem razem! Sześć miesięcy już przeszło, odkąd tu wróciłem... łażę wszędzie, o robotę proszę...
— Pojechałbym ja tam, bracie kochany, oj, pojechałbym choć na miesiąc, choć na tydzień, ale wydatki wielkie... Tu codzień, czasem na Trubadura... a balet?
— Piętnaście lat, najlepsza młodość moja... wszystko zmieniło się... dawni przyjaciele poumierali, albo powyjeżdżali, albo zapomnieli, że kiedykolwiek na świecie żyłem... Gdzie pójdę, wszyscy mówią: »pijak, z twarzy znać...« Matka, nie pobłogosławiwszy, umarła, ojciec w nędzę wpadł, Tania za mąż poszła...
— Lampa na stole, ogień na kominie... ciepło... śpiewają... »Ptaszku, ptaszku, co przylatasz...«
Tamten krzyczał:
— Słuchajże ty, kiedy mówię! Do dziennikarza poszedłem, pokłoniłem się mu: »Ojcze, mówię, ty mnie wprzódy doradzałeś, doradźże i teraz!« A on mnie lokajowi w białych rękawiczkach precz wyprowadzić karał. »Pijak!« — krzyczał. — A pijak! to i cóż? Czy wprzódy byłem pijakiem?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Daleko. Karyery.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.