Może z moich stro-o-o-n...
Butelki i czarki od uderzenia pięścią w stół zadzwoniły.
— Ale ja jemu pokażę jeszcze, kto ja taki! Jeszcze mnie z kuli ziemskiej nie zrzucili! jeszcze wrogi moje przede mną z rękami jak struny...
»A gdy, ptaszku, nie przylecisz
Z tych tam pięknych stro-o-on...«
Nagle umilkli obaj, nie wiedzieć dlaczego; długo głęboko patrzyli sobie w oczy i głowami trzęśli, trzęśli, wciąż milcząc.
Krępy pierwszy śmiechem parsknął, z ławy zerwał się i, z rękami na kłębach przed gospodarzem stojąc, krzyczał:
— Niech tylko papiery przyjdą, a ja znowu w górę pójdę; w górę... na wysokiem krześle siądę i wrogom moim figę pod nos, a kolanem w plecy...
Dyskant śpiewał:
»Nikt tu po mnie nie zapłacze,
Bo ja z obcych stro-o-on...«
— A ty, Tanieczku, pożałujesz, że czekać na mnie nie chciałaś! Za mąż poszłaś! Aha! A teraz ja na wysokiem krześle siedzę, karetą jeżdżę, po dywanach chodzę, a ty, gołąbko, żałujesz, aha!
Gospodarz szkłem przy bufecie brząkał, w ciemnym kącie zegar tętnił; za oknem, po zamarzłym śniegu zgrzytając, przelatywały sanki, z których niegłośnem dzwonieniem łączył się ostry gwizd