Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/046

Ta strona została skorygowana.

ogłuchłaby od pierwszego, a od drugiego oślepła, cała dzisiejsza ludzkość. Są to przecież tylko dwa gatunki tego smacznego wina, którem niezliczone mnóstwa upajały się, nim do grobów poszły, a wyliczenie wszystkich zapełniłoby grube tomy. I my nic już przeciw temu nie możemy. Pośród nabytków naszych, nie ma ani źdźbła maści do gojenia ran i ani szmatki tkaniny do otarcia łez — zmarłym. Za wcześnie otrzymali oni życie, aby użyć tego, nawet wątpliwego, bezpieczeństwa i tych zatrutych słodyczy, jakie życie dla nas wydało. Nie z ich woli stało się to przecież, nie oni wyznaczali termin urodzin swoich. Więc gdzież sprawiedliwość? Zasiew uczucia i pojęcia sprawiedliwości, w ludzkiej swojej naturze na świat przyniosłem, wszystko, co mnie człowiekiem uspołecznionym czyniło, do wysokiej potęgi je podniosło, tak, że za niepodobną do naprawienia i pocieszenia przeszłość czuję obrazę ciężką i w pełni radować się polepszeniem bytu potomków, w obec otchłani nędz, która pożarła przodków, nie mogę. Czemże tamci zasłużyli na swój los okrutny, a ci na łagodniejszy? Ależ owszem, nabytki tych są właśnie zasługą tamtych. Widzę obraz olbrzymiej pracowni, w której ze zgruchotanych kości i udręczonych duchów jednych pokoleń wypieka się chleb i wyciska wino