mrozu i gradowej chmury. Siew myślicieli, wieszczów, bohaterów zjada wewnętrzne robactwo człowieka: głupota, występek, szał, i niweczą go burze dziejowe, które tę mają właściwość, że, choć odzywają się coraz bliższym grzmotem, nikt blizkości ich nie spostrzega, ani domyśla się ich potęgi. Żadna z minionych cywilizacyj nie runęła nagle: każdej starczyłoby sił i czasu, aby nadlatujący tuman odeprzeć, gdyby przenikała, że on ją pod sobą zagrzebie. Ale nie: społeczeństwa bawią się jak najlepiej wtedy właśnie, gdy dla ich dóbr najwyższych godzina zniszczenia wybija. Nic pospolitszego w dziejach nad tańce na wulkanach i przedśmiertne orgie. Zkądże więc pewność: czy te zasiewy, które dokoła nas wcale nawet pięknie podrastają, nie staną się, jak tyle poprzednich, pastwą jakiejś gradowej chmury, jakiegoś gęstego tumanu, które już już nadlatują, a my ich nie widzimy, lub widząc je — lekceważymy? Zapewne, żaden zasiew nie ginie całkowicie, z tamtych zostały i z tego zostaną okruchy; lecz wielki Boże! czy słońce nie utraci wszystkiego ciepła swego, i czy jaki glob niebieski w spotkaniu z ziemią nie rozbije jej wprzód — nim nieszczęsna Penelopa robotę swoją dokończy?
...Dość malowniczy zbieg dwóch zdarzeń
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/049
Ta strona została skorygowana.