...Utracić życie, pozbyć się go... nieraz już o tem myślałem, ale powstrzymywało mnie zapytanie: co z tego wyniknie? Sam tylko otrząsnę się z niewygodnej sukni, a więcej nic, najzupełniej nic nie sprawię, nie zbawię, nie naprawię. Pocóż więc? Dla siebie tylko szkoda fatygi! Chociaż, kto wie, kilka kropel z tej czary melancholii, z której oddawna pić nawykłem...«
Tu wielki krzyk, z mnóstwa na raz piersi wychodzący, wyrwał go z odmętu myśli i zmusił do rozejrzenia się wokoło. Natychmiast zrozumiał: co było przyczyną przerażenia zgromadzonych na brzegu rzeki ludzi. Przedtem, wzrok jego, bez udziału jego woli i wiedzy przesuwając się po błękitnym szlaku rzeki, spostrzegał na nim pospolite, lecz wdzięczne, zjawisko. Było to czółenko małe, lekkie, w którem, z wiosłem w ręku i zaledwie niem wodę muskając, stało niezupełnie jeszcze dorosłe chłopię, którego jednak postać, już wysmukła i gibka, powabnymi zarysy odcinała się od pozłoconego błękitu powietrza, a twarz, wśród złotych włosów i świeża jak jutrzenka, przedstawiała wyraz doskonałej, niewinnej radości. Ze swawolą dziecka a siłą młodzieńca, popisywał się on przed widzami ścisłem przymierzem, łączącem go z płynnym