Znowu szedł wzdłuż rzeki, na pozór ten sam co wprzódy, lecz bardzo zmieniony. Całą jego istotę przenikała wielka słodycz i zadowolenie tak doskonałe, że źródła jego poszukiwać nie chciał i nie mógł. Długo nie myślał wcale, tylko cały był uczuciem radości i wdzięczności. Zmysły jego z niewypowiedzianą rozkoszą kąpały się w widokach natury, którymi, jak złudzeniami, przed chwilą gardził. Czuł i ciepło pogody, szczebiot szczygłów wśród drzew wydawał się mu wdzięcznym, a wesołem, figlarnem — wołanie kukułki za rzeką; starą wierzbę ze zwisającemi w dół gałęźmi porównywał do zawieszonego w powietrzu i ku wodzie spływającego strumienia roztopionego srebra. Czuł się lekkim, sprężystym, zachwyconym, szczęśliwym; z każdym szerokiem i swobodnem odetchnięciem, z każdym obiegiem krwi w żyłach, czuł nowy strumień ciepła i energii.
Zanadto jednak przywykł wszystko, co czuł i spostrzegał, rozbiorowi rozumu poddawać, aby mógł długo, bezwiednie i bezmyślnie znosić stan nawet najrozkoszniejszy. Wkrótce więc znowu zanurzył się w myślach.
«....Piękną i wielką jest miłość tej matki i wdzięczność tych ludzi, ale najbardziej wzrusza mnie i zachwyca ta jedne łza. Bo któżby się spodziewał, aby w tem potężnie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/057
Ta strona została skorygowana.