się jedną z komórek, składających organizm swojego rodu, że dla jego pożytku, gotów byłem samego siebie utracić. To mnie nieco większym, przedewszystkiem lepszym, uczyniło w oczach własnych. Niezmiernie ułomny jestem, lecz dobrym być mogę; popełniałem błędy, lecz mogę dopełniać cnót — więc, w górę czoło!
....Cnota? cóż to? Mamże bezmyślnie pić jej balsamy, niedociekając jej istoty? Nie... Wiem już: to dopełnione prawo natury, która pomiędzy mną a moim rodem, ku jego i mojej korzyści, zadzierzgnęła nici sympatyi i współczucia. Rzecz prosta: gdyby ludzie na każdym kroku i zawsze szkodzili sobie wzajem, gatunek ich z niezmierną szybkością musiałby zmaleć lub zginąć. Gdyby znowu, bez wyjątku i przestanku, pełnili czynność wzajemnego wspierania się i wzmacniania, ludzkość olbrzymimi kroki dążyłaby do olbrzymiej pomyślności. Ani tak, ani tak się nie dzieje; chwiejności ludzkich stosunków pomiędzy samolubstwem a współczuciem, instyktem samozachowawczym cząstek i całości, w znacznej mierze przypisać wypada chwiejność postępu ludzkości. Każda jednak cząstka, spełniająca czynność dla pomyślnego rozwoju całości, do której należy, dodatnio czyniąc zadość prawu natury, wypisanemu w niej
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/059
Ta strona została skorygowana.