Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/072

Ta strona została skorygowana.

myśliwca położyłaby kres jego nędznemu istnieniu. Dać zającowi w udziale wieczny głód i trwogę, a sierści jego taki instynkt zachowawczy, aby wyrabiał sobie barwę mylącą oko strzelca — jestże w tem cień sprawiedliwości? Kilka już razy wydobywałem z szuflady rewolwer, oglądałem go, nabijałem i zawsze nie wiedzieć jak i kiedy drżące moje ręce ukrywały napowrót w ciemnościach szuflady tę małą, cienką rurkę, przez którą życie moje ulecieć miało — nie wiem dokąd? — może w płatki róży, kwitnącej pod oknem pięknej kobiety, albo w pierś rumaka przelatującego stepy, w pióra orlę lub w uszy ośle — wszędzie po trosze. Ta rozsypka po świecie moich atomów nabawia je trwogi i wstrętu; opierając się jej, czynią ze mnie na pozór tchórza. Ale to tylko pozór. To tylko atomy moje nie chcą rozlatywać się w różne strony i wchodzić do nowych, niewiadomych związków. Ja zaś, który jestem ich świadomością i samopoznaniem, pragnę umrzeć i dziś... jutro... Tymczasem zajmuje mię jeszcze zastanawienie się nad głupotą i niesprawiedliwością tego wszystkiego, co w języku ludzkim nazywa się światem, życiem, losem...
Ten pokój, naprzykład, po którym teraz biegam, jak w menażeryach biegają po swoich klatkach hyeny i tygrysy, cóż w nim osobli-