Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/075

Ta strona została skorygowana.

ność dogadzania swoim zachciankom.« I w żaden sposób w ciasną tę mózgownicę wbić nie mogłem, że jakie takie piękno w otoczeniu nie jest żadną zachcianką, ale konieczną, nieprzepartą potrzebą mojej natury. — »No, no — mówił — Rafael, zanim został malarzem, węglem na ścianach cudzych śpichrzów bazgrał. Dickens za młodu mył słoiki u sklepikarza. Kochanowski w skromnym dworku wiejskim... a ty przecież malarzem, ani poetą nie jesteś!« No, gadaj tu z takim! Ale mam duszę malarza i poety, ale zawodem moim nie jest, bądź co bądź, wymiatanie ulic, albo oranie ziemi, albo tam jakieś ciąganie heblem po drzewie, tylko praca umysłowa, która, bądź co bądź, wymaga odpowiedniej hygieny, aby, bądź co bądź... Ale co tu i mówić! Filistry tylko mogą rzeczy tych nie rozumieć, a sami przez się stanowią jedną z siedemdziesięciu siedmiu plag, ciężko natury wyższe dręczących. A rozmnożyło się to, a najróżniejsze postacie na siebie poprzybierało, a nawymyślało haseł marnych i płytkich! Ten, naprzykład, występował z brakiem prawa i zasługi: »Dotąd — prawił — społeczeństwo koszta tylko na ciebie łożyło. Wypłaćże się mu przedtem, nim zaczniesz znowu pożyczać u niego kołysek i szczudeł.« Drugi z uczciwością wystąpił: »Oszukujesz świat, bratku — powiada —