Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/094

Ta strona została skorygowana.

moi, włącznie z dwoma braciszkami boskiej Oktawii, nigdy już do mnie nie przychodzą, nigdy też ich dla mnie niema. Przy wypadkowych spotkaniach w dłoń mi wsuwają ręce sztywne jak deski, a spojrzenie mają roztargnione i czegoś w oddali upatrujące. Lękają się, abym o pożyczkę ich nie prosił. O, niech będą spokojni! I dumy i estetyki życiowej wystarczy mi na tyle, abym raczej marł głodem, albo przed pójściem do więzienia za długi w łeb sobie palnął, niźlibym miał ich — prosić! To tylko od nich wziąłem i z tem do śmierci już się nie rozstanę, że, jak miłości, tak i przyjaźni — niema na ziemi... W zamian są długi... Hartman i jemu podobni mają słuszność. Gdyby ludzkość posiadała odrobinę rozsądku i ambicyi, oddawna już położyłaby dobrowolnie kres swemu istnieniu. Któż rozsądny nie uzna, że wobec tych cieni lat, które przeminęły i nadziei, które zawiodły, ufać życiu jest głupstwem? Któż dumny nie uczuje że wobec niewiadomości celów, dla których istniejemy i cierpimy, pozwalać wszystkim trafom na igranie sobą jest upokorzeniem? Tyle pięknych i rozkosznych rzeczy z takim ogromem wysileń i bólu tworzyć, a tak mało ich używać, jak to czyni ludzkość — dowodzi tylko owczej bezmyślności i pokory. Utrzymują niektórzy, że dowodzi to niezniszczal-