Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/098

Ta strona została skorygowana.

rękę twoją, — która mi niesie wszystko, czem się brzydzę, a czego pragnę, podać nie chce, — odtrącam i z odwróconem od ciebie obliczem odchodzę w nieznane światy!...
»Z ponurą, lecz nieprzepartą ponętą uśmiecha się ku mnie myśl o takim buncie. Są w nim niezaprzeczenie żywioły tragizmu i piękna. Tak umierać — to jeszcze używać; używać najwykwintniejszej rozkoszy zemsty i samo-uwielbienia. Mszczę się na życiu przez wypowiedzenie mu posłuszeństwa i odjęcie od ogólnej jego summy tej liczby, którą ja sam przedstawiam.
Filozofowie utrzymują, że celem natury jest osiąganie coraz powszechniejszego samopoznania. Kiedy tak, to odbieram ci, pani naturo, cząstkę już osiągniętego celu; odbieram ci osobnik, w najwyższym stopniu przez cywilizacyę do samopoznania wykształcony, a natomiast rzucam w twe zimne i srogie łono garść atomów, wcześniej niż chciałeś bezwiedności przywróconych. Czyń z nimi, co ci się podoba, wprowadzaj je w nowe związki, prządź z nich nowe, ciemne nici, kuj nowe szyderstwa i oszustwa: ja nie będę dalej służył ci do urzeczywistniania celów, z których istotą i potrzebą zwierzyć mi się nie raczyłaś.
»To zemsta. A z innej strony: nad nudę