Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

chu, tak do mnie podobny, krzeszesz we mnie ten zapał, pod którego wpływem atomy moje przestają lękać się rozsypki... Zamiar mój, niedawno mglisty i chwiejny, z każdą sekundą staje się niezłomniejszym. Jeszcze pięć minut...
»Upłynęły.
»Co ja mówię o lichwiarzu? Najpewniej nie poniżę i nie oszpecę siebie włóczęgą po sądach i więzieniach za długi, ale to nie jest jedyna moja racya. Obok przyobleczonej w imperatorską purpurę racyi Petroniuszowej moja druga racya bez zawstydzenia miejsce zająć może.
»Nikczemna kokietka! Teraz dopiero w całej nagości widzę bezduszność i bezwstyd tej kobiety — wszystkich kobiet. Jakież uszczęśliwienie uczuwam na myśl, że nigdy już o ich względy ubiegać się nie będę. Ani o wasze, kochani przyjaciele, których ręce, odkąd popadłem w biedę, są już dla mnie skostniałe, oczy roztargnione a drzwi — zamknięte! Od najwcześniejszej młodości swojej widziałem w was wzory szlachetnego ucywilizowania, które zrazu naśladowałem, potem prześcignąłem. Teraz dowiodę tej mojej nad wami wyższości, że wy, jak dorobkiewicze, drżeliście o swoje szkatuły, a ja, jak książę, śmierć nad zastukanie do nich przełożę.