Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

»Jeszcze parę razy przejdę się po pokoju... Ostatni to raz w ruch wprawiałem swoje członki. Już siedzę przed biurkiem, odsuwam szufladę... chciałbym, aby uchodzący stąd spotykali się gdzieindziej... Ujrzałbym cię, Petroniuszu, i do łona twego przypadłbym, jak rozpłakany jeszcze uczeń do dawno w mądrości i chwale uspokojonego mistrza...«


∗             ∗

Tu silny odgłos dzwonka wyrwał go z odmętu myśli i do opuszczenia ręki z morderczą bronią zmusił. W przedpokoju rozległy się liczne kroki i liczne wesołe głosy, które też po kilku sekundach napełniły gabinet, słabo oświetlony płonącą na biurku lampą.
Co to znaczy? Co to się stało? Są to bracia Oktawii i dwaj najbliżsi ich przyjaciele, i jeszcze jeden ich towarzysz, tegoroczny król mody i kotylionów! Same krocie, nawet miliony; sam szyk i wykwint! Sam kwiat ludzkości!
Po co oni tu przyszli? Czemu otoczyli go takiem gwarnem rozgadanem kołem? Po kolei i wszyscy razem ściskają go za ręce, ramionami otaczają, nadają mu przyjacielskie, serdeczne nazwy. Jedni śmieją się i poufale sobie żartują, inni mówią o czemś z namasz-