Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

dziwiony i zaniepokojony tą nocną wizytą, zapytał:
— Cóż o tak spóźnionej porze mogło pana tu przyprowadzić?
O, wszyscy święci, przybądźcie mi z pomocą! Czy wesoło sobie zadrwić z człowieka tego, jak to miałem zamiar uczynić z każdym, kogobym tu znalazł? czy też wykłamać się zręcznie? ale do jednego i do drugiego wybiegu szczególniejszy wstręt uczułem, szczególniejszy, bom przecież zwykle drwił i kłamał od rana do wieczora, bez czego zresztą nikt oddający się zawodowi memu obejść się nie może. Powiedziałem prawdę. Z wesołością i swobodą, co prawda, trochę sztuczną, opowiedziałem wszystko, jak było. On, nie zapraszając mię wcale do siedzenia, siedział na swoim stołku i z podniesioną ku mnie twarzą uważnie przypatrywał się mnie i słuchał, a kiedy mówić przestałem, pobłażliwie głową potrząsł i przyciszonym, jak wprzódy, głosem, powiedział:
— Młodość... lekkość... Nic pan przez to bardzo złego nie zrobiłeś, tylko to trochę niegrzecznie — i łagodnie, nawet uprzejmie, zapytał:
— Z kim mam przyjemność?...
Powiedziałem mu moje nazwisko. Jakby sprężyną podrzucony, wstał ze stołka i w ca-