Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/136

Ta strona została skorygowana.
V.

Od dwóch już dni nie rozmawiałem z tobą o niczem, prócz o tych nędzach mojego ciała, które tak przyjaźnie i umiejętnie zmniejszasz. Czy czujesz się szczęśliwym, a przynajmniej zadowolonym, gdy cierpień ludziom ujmujesz, a czasem, wypadkiem, zupełnie je zwalczasz? Tak? No, naturalnie! Czemuż nie uczyłem się medycyny? Byłbym teraz, tak jak ty, zdrowym i, co najmniej, zadowolonym. Ale przepadło, i mniejsza o to! Ja pierwej, ty później, obaj skończymy jednostajnie.
Niema nad czem rozpaczać: wszystko jest marnością. Że wszystko jest marnością, pomyślałem o tem po raz pierwszy w dobre dwa lata po opowiedzianem ci onegdaj zdarzeniu i bezpośrednio po figlu, który mojej niezmiernie dostojnej i, jak wiem, niezmiernie bogatej ciotce wypłatałem, a z którego śmiał się do rozpuku cały Paryż.
Po lecie strawionem w Nicei i Monte-Carlo zimę spędzałem w Paryżu, bo oprócz wielu innych rzeczy przykuwała mię tam tancerka Roza, której byłem szczęśliwym, choć chwilowym tylko, posiadaczem. Było to w owej porze bardzo sławne i podziwiane w stolicy świata — bawidełko, rzecz zostająca zawsze