Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

sztą ku sobie wzajemną antypatyę, która początek swój wzięła podobno w tem, że gdyby nie moje przyjście na świat, ona-to, w braku spadkobierców z linii męskiej, odziedziczyłaby majątek po swoim bracie, a moim ojcu.
Robisz uwagę, że i bez tego jest bardzo bogatą. Czyż poczytujesz chciwość za wyłączny przymiot biedaków? Ależ owszem; l’appetit vient en mangeant, a długie utrzymanie na powierzchni ziemi takiego majestatu, jak moja ciotka, wcale nie mniejsze pociąga za sobą koszta, od szybkiego przemknięcia nad nią takich pędziwiatrów jak ja.
W czasie, o którym mówię, byliśmy więcej niż kiedykolwiek z sobą poróżnieni. Ona, na wspomnienie o mnie, rzucała w niebo krzyki oburzenia; ja wyśmiewałem się z niej. Ona, zgrozę postępowania mego do najwyższej potęgi podnosząc i mnóstwem kunsztownie komponowanych dodatków ją przyozdabiając, poróżniła mię z kilku członkami rodziny, o których życzliwość dbałem; ja, wszelkiego talentu do intryg pozbawiony, nie mogłem w ten sam sposób jej odpłacić. Wynalazłem inny, sobie znowu właściwy. Wszystko to zostaje w sprzeciwieństwie zupełnem z patryarchalnemi pojęciami i zwyczajami, ale cóż chcesz? Gdy po jednej stronie stoi zazdrość