jaknajwiększe podobieństwo do bociana. Był tak śmieszny, że kiedy nim jechałem, mnóstwo ludzi stawało i ze śmiechem na niego wskazywało palcami. Siedliśmy tedy z Rozą na naszego bociana; ona powozi, groom za nami i turururu! Zajeżdżamy przed wskazaną mi restauracyę. Zanim jeszcze weszliśmy do sali, wiele osób siedzących bliżej okien zawołało: »Bocian! bocian!« a nazwisko moje i imię Rozy szmerem chwały napełniły wysokie ściany. Wchodzimy. Ja Rozę pod rękę prowadzę, a oczami ciotki szukam. Jest obok niej jej małżonek, naprzeciw zaś, ale to tak naprzeciw, że z tą parą oko w oko, dwa zamówione przezemnie, więc niezajęte, miejsca. W sali osób ze trzysta, a wszystkie z tych, które wybornie znają charaktery, stosunki i wysokie czyny naszego świata. Powszechne więc zaciekawienie i zwracanie oczu, to na jedną parę, to na drugą.
Wesoła Roza pan-pan u boku mego takim krokiem postępuje, jakby zaraz wyskoczyć i na środku sali kilka entre-chas’ów wykonać miała, ja zaś, przez całą salę przeparadowawszy, przed ciotką staję i we dwoje zgięty, najprzód wysokie moje ukontentowanie z przybycia jej do Paryża oświadczam i o drogocenne zdrowie zapytuję, a potem towarzyszkę moją, która tymczasem o moje
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/140
Ta strona została skorygowana.