to jest Roza i mój przyjaciel malarz, twierdzili, że krzyknąłem.
Wtedy, po raz pierwszy, odkąd zacząłem patrzyć na obraz, spojrzałem na Rozę. Fu! jakże obok tego człowieka ta samiczka była mi wstrętną! Stanowczo miałem jej już dosyć! Dla czegóżem z nią i po części z jej powodu, zrobił przed godziną tę awanturę? Pfu! jakież-to było głupie, maleńkie i marne! Stanowczo mam tego wszystkiego dosyć.
Roza nudziła się i nalegała na jakąś przejażdżkę. Ja to tylko zdołałem do niej powiedzieć:
— Siadaj na bociana i jedź gdzie chcesz. Ja wracam do domu.
Zanim jednak wróciłem, wpadłem do Hachette’ów i kazałem sobie stamtąd natychmiast, natychmiast, — przynieść — wszystko, wszystko — co mają o Husie... Gdy zaś jednocześnie prawie z mojem wejściem przyniesiono olbrzymią pakę książek, rwałem owijające ją papiery i do służącego wołałem: — »Nie wpuszczać mi tu ani psa!« Spoufalony nieco i o wszystkich moich sprawach wiedzący, tajemniczo zapytał: — »Ani panny Rozy?« — »O, mniej niż kogo!«
Nie myśl, abym wtedy po raz pierwszy spotykał się z wielką paką książek. I przedtem już doświadczałem napadów chciwości
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/147
Ta strona została skorygowana.