stwiny pierzastych liści, cielistych, bronzowych i rdzawych, wynurzyła się do połowy dość barczysta i ciężka postać w zrudziałym kaftanie, twarz duża, jak zwarzony przez chłody kwiat głogu, rumiana i pomarszczona, a otoczona siwemi włosy i wysokim brzegiem białego czepca, a także dwie brunatne ręce, z których jedna trzymała nieduży koszyk z grzybami, a druga spory więź wrzosu. Do pasa w paprociach stojąc, z urwanem: hejże, ha! na ustach, ta siwa jak gołąb staruszka, przymrużyła zaczerwienione powieki i z wytężeniem wpatrywała się we mnie. Ja na nią patrzałem ze szczerym uśmiechem, tak mię bawiła i taka była ładna. Może pomimo oddalenia dostrzegła, że uśmiecham się do niej, bo kiwnęła głową i raźnie wymówiła:
— Niech będzie pochwalony!
I zanim odpowiedzieć zdołałem, zaczęła już przez paprocie iść ku mnie i zawołała:
— A skądże to panicz wziął się tutaj? Chryste Panie, zdaje się, że wszyściuteńkich ludzi na całą tu okoliczność (miało to znaczyć okolicę) znam, a panicza nie znam i nigdy nie widziałam. Czy nie młody pan Rzęski czasami?
Było to nazwisko mego rządcy, który właśnie oczekiwał przybycia skądciś jednego ze
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/157
Ta strona została skorygowana.