Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

Byłem pewny w owej chwili, że jutro, wcześniej od dam ze snu wstawszy, pójdę do niej.
Kiedy jedna z kuzynek z entuzyazmem opowiadała o słyszanym ubiegłej zimy sławnym tenorze, a druga, od niechcenia brząkając na fortepianie, prosiła, abym zaśpiewał, w mojej głowie snuły się pewne względem staruszki zamiary i uśmiechałem się ku nim, a kuzynki myślały, że ja-to do nich i ich wdzięcznego szczebiotu tak mile się uśmiecham, i były ze mnie i z siebie zupełnie zadowolone.
Nazajutrz przecież zaspałem i znalazłem damy już ubrane i z niejakiem zgorszeniem na moje opóźnione zjawienie się oczekujące. Wkrótce potem zjechali nowi goście, poważni członkowie rodziny, złożyła się formalna narada familijna, która mię niewypowiedzianie zgryzła i upokorzyła, i z której wyniknęła dla mnie konieczność jak najprędszego wyjechania z wujem i jeszcze jednym krewnym do innych dóbr moich, w dość dalekich stronach położonych.
Krewni bardzo do serca wzięli moje niebezpieczne położenie i w celu, naturalnie, ratowania mego majątku, brali potrosze w kuratelę moją osobę. Niech ich tam Pan Bóg najwyższy za to wynagrodzi! — jak mówiła