razu uczyniłem z siebie oliarę, tak, ofiarę, o jakiej nikt pewno nie przypuszcza, abym do niej był zdolnym.
Było to w południowych godzinach skwarnego dnia letniego. Urządziwszy interessa, jak się dało, i śmiertelne dziesięć miesięcy na pustyni przepędziwszy, jechałem znowu za granicę. Do stacyi kolei miałem spory kawał drogi, pośrodku której stoi karczma, być może nawet, że do mnie należąca, taka duża, murowana, ponura rudera, przed którą stangretowi zatrzymać się kazałem, aby dać wypoczynek koniom, i dlatego, że w dusznej karecie zamknięty, uczułem szalone pragnienie. Wysiadłem z karety i do wnętrza obrzydliwej rudery wszedłem, wołając o szklankę wody. Jakież jednak było i zdziwienie moje i oburzenie, gdym od rozczochranej szynkarki usłyszał, że tego prostego żywiołu natury nie posiada ona ani kropli!
Nie wiem już, dla jakich przyczyn, może z powodu natury gruntu, czy tam czego innego, karczma nie miała studni i zaopatrywała się w wodę z krynicy, o parę aż wiorst oddalonej; w tej chwili jednak nie miała jej ani kropli. Wprawdzie, nietylko szynkarka, ale wszyscy, jak byli, rzucili się, na mój widok i głos, do wiader i dzbanów, aby biedz, lecieć, przynieść; ale ja szybkości nóg ich nie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/179
Ta strona została skorygowana.