z za szeroko rozwartych i mokrych od niego koszul.
Nic w tem nie było dziwnego. Skwar panował piekielny, duszny, najmniejszego podmuchu wiatru pozbawiony, a oni szli przy swoich wozach pieszo, może od kilku już godzin. Zrazu gwałtownie obstąpili szynkarkę i łajać ją zaczęli, ale wkrótce, zrozumiawszy snać, że domaganie się tego, czego istotnie nie było, nic nie pomoże, krzyknęli na nią, aby wiadro im dała, a jednego z pomiędzy siebie po wodę wyprawią. Ale ona drożyła się i z wiadrem. »Nie możecie-to wódki napić się, chamy!« Przyszłoby może do awantury, bo rozjątrzeni chłopi zaczynali pięści ściskać i oczyma błyskać, gdy przed karczmę przygalopował mój służący i do izby, w której siedziałem, wpadł z wiadrem wody w jednem ręku, a wyjętym z karety moim kubkiem podróżnym w drugiem. Chłopi rzucili się ku wodzie, ale szynkarka, mąż jej, córki, z wielkim gwałtem drogę im zastąpili.
— To dla jasnego pana woda! To jasny pan przywieść kazał!
— Jasnemu... jasnego... jasnym... z jasnym!.. — I jasny do służącego swego gromko zawołał:
— Oddać tę wodę tym ludziom!
Co za wspaniałomyślność, prawda? A kiedy
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/181
Ta strona została skorygowana.